Samuraj
Gawędy z samym sobą o Bracie Zenonie /Władysławie Żebrowskim/ franciszkaninie polskim w Japonii.
Jan Deptuła
Bracie Zenonie, z Polski samuraju
Anioł Twą duszę zaniósł już do Raju.
Z ziemi Kurpiów wyrośnięte ciało,
Wieczną kwaterę w Japonii dostało.
Jakimże byłeś u nich politykiem,
Że Cię uczczono za życia pomnikiem ?
Jakiż Twój wyczyn poruszył tym krajem,
Że Ci sam cesarz order na pierś daje ?
Wiem, że Cię za swego Japonia uznała,
Boś harakiri duszy, a nie ciała,
Uczył popełniać, bez rozpruwań brzucha.
Z twojej ”szkoły”wznieść można się na wyżyny ducha.
Tyś na ich oczach swe wnętrze otwierał
Gdy im głód i chłód doskwierał.
Kostur podróżny i torba zebracza,
Co dzień Ci nową marszutę wyznacza.
Przemierzałeś kraj ich cały, miasta, wioski stacje…
Pragnąłeś wszędzie nieść pomoc, nie pytałeś o racje.
Wołałeś: Kto ma dość, niechajże się podzieli
Z tymi, co są bezdomni, chorzy, lub szczęścia nie mieli.
To, coś przywlókł za dnia, biednym roznoszono.
Nocą, żeś drukował w „” Mugenzai no Sono”,
Żeby biednym ludziom dodać i duchowej strawy,
Potem garść ryżu, drzemka krótka, – jutro takież sprawy.
Z losem złym ludu stawałeś w zawody:
On pod nogi Ci rzucał, Tyś usuwał kłody.
Ty, z sumień możnych wypędzałeś mole
Zródło ludzkich znieczulic na bliźnich niedole.
Ty w przybranych braci wczuwszy się potrzeby,
Mnożyłeś dla nich zwykłe i mistyczne chleby.
Głosiłeś im przy tym Nowinę Nadziei
I mówiłeś, wybacz im Panie! – jak Ten z Galilei,
Którego nawet swoi nie przyjęli…
A Tyś Boży Rycerzu Japonię rozbroił,
Ty żeś w tym kraju darmowe przejazdy
Dostawał w czas wojny, gdy emigrant każdy
Miał od władz wszelki wyjazd zakazany.
Będąc synem Franciszka, kochałeś świat cały.
Z czynów Twych zaś widziano, że jesteś mistrz wielki
Od naprawiania człowieczego losu,
Co ”część zamienną” brał z żebranin trzosu.
Twym miastem Nagasaki długo targała żałoba,
Bo popromienna i straszna od bomby choroba
Latami brała ”doświadczeń” ofiary,
Ileś Ty wtedy leków, ryżu, wiary
Musiał zgromadzic o Wielki Zuchwalcze ?
Ty byłeś dla bliźnich w każdej życia chwili.
W czas trzęsienia ziemi, gdy wylało morze…
Podczas tajfunów, w mrozów spustoszenie
Jak Strażak Boży śpieszyłeś pocieszać i ratować mienie.
Zbierałeś zewsząd dzieciarnię ubogą,
Tą osieroconą i tą ludziom wrogą.
Ten plon przez Ciebie mozolnie zbierany,
Zawsze był nakarmiony, ubrany, chowany…
Raz zamieszczono w prasie fotos taki:
Obskakiwały Cię japońskie dzieciaki.
Ty stoisz posród nich, jak Mikołaj Święty,
Z podarunkami w worku, mile uśmiechnięty.
Jeden z tych brzdąców, głaszcze Cię po brodzie,
A drugi, jak pieścioch matkę w suknie bodzie.
Inny znowu do teczki sięga po łakocie …
Podobnych spotkań miałeś w życiu krocie,
Kto Cię z dzieciarnią tak serdecznie zbratał
Ten jest piastunem Boga i Władcy Wszechświata.
Kogo zaś twa ofiarność tak wielka nie wzruszy,
Ten ma zimne serce, albo jest bez duszy.
Zanim różni uczeni żywot Twój napiszą,
Kilka im faktów skradnę z Twego życiorysu.
Wprawdzie mi nie dałeś uprawnień do tego
Lecz czynię to, gdyż byłeś brata mojego kolegą.
Bywałeś w naszym domu na co dzień i w święta,
Więc pozwól wspomnieć to, o czym wciąż pamiętam.
Twoim dzieciństwem niech się nikt nie trudzi
Wszyscy wiedzą, że ”Wzrastałeś w łasce u Boga i ludzi”.
Żeś żądny był wiedzy, niech zaświadczy to:
Tajne nauczanie, tylko wówczas szło.
A lekcje dawano co dzień w innym domu ,
Gdzie uczeń z piór workiem wchodził po kryjomu.
Każdy w wór swój krył tabliczkę, elementarz, rysik
Nauczyciel, też był inny, nie tak jak ten dzisiaj.
Angaż miał on tylko z wewnętrznej potrzeby.
Dzieci uczył za strawę, tabakę i pachnące chleby.
Ktoś dla ochrony na drodze pilnował
By dzieci drąc pióra mogły ględzić bajeczki …
Pierwsza Twoja szkoła, była z takiej beczki.
Lecz odtąd trwała ona przez ponad 90 lat
Bo wziąłeś ją ze sobą w swój daleki świat.
Gdy z grobu niewoli nasza Polska wstawała
Ciebie też na pomoc w Legiony wezwała.
Czułeś swój obowiązek, bo byłeś jej synem,
Z dumą żołnierską piersią orałeś zagon karabinem.
Gdy po wojnie, szczęśliwie i cało do swoich wróciłeś.
W domu miał kto pracować, więc się nie martwiłeś.
Wnet zaszła potrzeba, żeby zawód zdobyć
Postanowiłeś więc ochoczo u kowala pobyć.
Niezbyt ciekawa to była robota,
By prawo zdobyć do uderzeń młota.
Trzeba się było nauczyć w miech dymać,
Drwa rąbać za mistrza, kowalowa słuchać.
Lecz mimo wszystko, fach Ci szedł do głowy,
Zwłaszcza po zbiorach, przez okres zimowy.
Gdy ktoś nie jest leniem, chęć do nauk czuje
Ten przed terminem mistrza zdystansuje.
Pamiętam Twych książek kuferek niemały.
Bałeś się, by w nim dzieci kowala nie grzebały.
Więc, na przechowanie dałeś go mej matce
I tak swą bibliotekę miałeś w naszej chatce.
Gdy nadszedł czas, by podjąć decyzje życiowe….
Wówczas ożenkami zawracano Ci głowę.
Lecz Tyś natrętom zwykł był odpowiadać:
Gdzie głowy nasze schronim, co będziemy jadać?
Ale to pewnie przyczyną nie było,
Twe przeznaczenie do akcji wkroczyło.
Bo otrzymałeś stanowcze wezwanie,
Od Maryi, Poczętej nam Niepokalanie.
Że masz przyjechać – zacznie sie budowa
Jej nowej stancji – Niepokalanowa,
A tej inwetycji na potrzeby Nieba,
Do wykonawstwa złotych rączek trzeba.
Z których się czynność żadna nie wymyka.
Tam staż ślusarza, cieśli, mechanika…
W dzień odbywałeś, a w pory wieczorne
Syciłeś wiedzą swe myśli przezorne.
Mieć wiele fachów, służyć Marii, muzom
Dla Ciebie nigdy było nie za dużo.
To było to, co Ci bardzo pasowało
Czułeś się, jakby lat nie przybywało.
Brygada pracy zakonno – księżowska,
Bez przystawań przy ”bełtu” piwa w kioskach.
Bez możliwości odwalania fuchy,
Czy podskubiwania, zgrabniutkiej dziewuchy…
Nie było premii, zaliczki, wypłaty,
Jak wojsko w czwórkach szliście na roraty.
Po gimnastyce proste jadło wystarczyć musiało,
Potem przydział zajęć i nowe natarcie.
Jak nam by życzyć, szanowni rodacy
Owej dyscypliny i etosu pracy … !
Z tej organizacji i efektywności,
Zachód by nie kpił, lecz by nam zadrościł.
Tam się sprzysięgli ludzie zdrowi, zdolni,
Dla celów wyższych, od cwaniactwa wolni.
Idąc za serca głosem, za Bożym wezwaniem,
Łączyli zwykłą prace, ze świętym rozmyślaniem.
Tak się to zwykle działo do pewnego lata,
Gdy nową kwaterę, gdzieś na końcu świata,
Królowa Polski znów zaplanowała,
By się szerzyła Jej i Syna chwała.
Wkrótce więc zwołała swych rycerzy naradę,
Żeby na wyjazd daleki sformować brygadę.
Wtedy w kilku ze świętym dziś już oficerem,
Poszliście , by poznać i uzbroić teren.
Mieliście zdobyć przyczółek, zbudować Jej szańce,
Franciszkowi ochotnicy polscy, nie jacyś skazańcy .
Mieliście szkolić wojsk Jej zaciąg świeży,
Na pełnoprawnych miejscowych rycerzy.
Z różańcem w ręku, z Marii obrazem
Pełniliście trudną misję, tak jak kamikadze.
Gdzie sercem trzeba było taranować serca,
By niewierzący, lub też innowierca,
Mógłby być wstrząśnięty przez uczynków burze.
O jakże poświęcenie wasze było duże !
Ledwie co skończyła się z grubsza budowa
W japońskim kraju – Niepokalanowa.
Jego architekt powraca do kraju,
Nad który ”czarne chmury” nadciągają,
I w polskiej bazie też coś nie zagrało ….
Tyle ze świętym Twoje życie trwało.
Gdy nam Ojczyznę Niemiec deptał nogą
Święty iść musiał swą Krzyżową Drogą.
Wyrok smierci nie na niego wprawdzie był wydany,
Lecz on widocznie przez Pana był wezwany,
Wypił kielich goryczy na Golgocie świata
Za skazanego po Adamie brata.
Tobie żywot Bóg do granic wydłużył,
Byś Japończykom za wzór wzorów służył.
Tyś ich wciaż uczyłeś rozumiec człowieka,
I jak się dla się dla bliźnich swego ja wyrzekać.
Mówiono, że Twojej polityki uczy się ciągle świat,
Gdy Ty dla ludzkości całej byłeś za pan brat.
Dla Ciebie każdy biedny był obowiązkiem świętym…
Często dla ludzi świeckich jest to niepojętym.
Twa pasja służby drugim zabierała Ci czasu tyle
Że zapominałeś sam siebie i swe wolne chwile.
Śpij teraz Niebios Dyplomato; niech łzy Twoje świeże:
Te z powitania z Polakiem Papieżem, i te łzy staruszka
Co resztki ich było, użyźniają kwiat pamięci nad Twoją mogiłą.