Stryjek Zenon był dla mnie wzorem i przykładem
Już jako kilkuletni chłopiec zdawałem sobie sprawę, że moja rodzina jest rozproszona po świecie. Mój tato często zazdrościł mamie, że jej rodzeństwo mieszkało bardzo blisko siebie. Tato miał trzech braci i jedną siostrę. Brat Wincenty osiadł na stałe w Ameryce, a Władysław znany póżniej jako Brat Zenon udał się na misje do dalekiej Japonii. Tylko brat Józef i siostra Helena mieszkali w Polsce, choć i ona przez pewien czas przebywała we Francji. Mimo że rodzeństwo taty żyło z dala od siebie, wszyscy zawsze byli sobie bliscy. Nieobecni bracia stanowili często temat rozmów przy stole wigilijnym i przy okazji innych rodzinnych spotkań.
Jako mały chłopiec z uwaga słuchałem opowieści rodziców o krewnym z dalekiej Japonii. Z wielkim zainteresowaniem czytałem każdy list od Stryjka, z zaciekawieniem oglądałem nadsyłane fotografie. One robiły na mnie największe wrażenie. Marzyłem o tym, aby któregoś dnia spotkać „tajemniczego” Stryjka franciszkanina z białą brodą .
Moje marzenia spełniły się w 1971 roku. Kolejny list z Kraju Kwitnącej Wiśni donosił, że Brat Zenon z racji beatyfikacji męczęnnika z Oświęcimia, Ojca Maksymiliana Kolbego, w drodze do Rzymu zatrzyma się w Polsce, by odwiedzić rodzinę i grono starych przyjaciół. Wiadomość ta lotem błyskawicy rozeszła się po okolicy i oczywiście po rozrzuconej po całym kraju rodzinie. Ze zrozumiałych względów największą radość przeżywała ciocia Helenka, jedyna siostra Zenona i jedyna żyjąca jeszcze wówczas z jego rodzeństwa. Nie widziała swojego brata przez 41 lat. Gdy Stryjek był jeszcze w Polsce wielokrotnie odwiedzała go w klasztorach w Grodnie i Niepokalanowie. Ciocia cieszyła się, ale i bała się tego spotkania po tylu latach. Niepokoiła się bowiem o to, czy jej nadwątlone wojną serce wytrzyma pod naporem spodziewanych uczuć. Ja oczywiście obaw takich nie miałem. Bardzo się cieszyłem tą niezwykłą wiadomością. Wszystkim w szkole z entuzjazmem opowiadałem o przyjeżdzie Stryjka z Japonii. Koledzy, koleżanki, a nawet i niektórzy nauczyciele zazdrościli mi tak niezwykłego gościa. Byłem niezmiernie szczęśliwy, ale i dumny zarazem, że noszę to samo nazwisko, co słynny w całej Japonii franciszkański misjonarz. Liczyłem miesiące, tygodnie, dni, a nawet godziny dzielące mnie od przyjazdu Stryjka. Czekałem na niego z utęsknieniem i w myślach zawczasu układałem sobie pytania, jakie będę zadawał mojemu Stryjkowi. Wreszcie po kilkumiesięcznym okresie oczekiwania, tajemniczy i znany mi tylko z opowiadań, listów i fotografii Stryjek, po ponad 40 latach przyjechał do ojczystego kraju. Wielu różnych znajomych, pragnęło także spotkać gościa z Japonii, zamienić z nim choćby kilka zdań, uścisnąć jego dłoń, otrzymać jego autograf… Wszyscy dopytywali się o dokładną datę jego przyjazdu.
Po raz pierwszy miałem okazję spotkać Brata Zenona na malowniczych Mazurach, w domu mojej starszej siostry. Byłem oczarowany jego prostotą zachowania i wielką pogodą ducha. Dziwiła mnie trochę jego śmieszna polszczyzna. Nie miałem jednak odwagi, aby poprawiać błędy Stryjka . Nieraz Stryjkowi brakowało odpowiednich polskich słów. Wówczas z radością mu je podpowiadałem, i czułem się, jakbym był jego tłumaczem. Czasami Stryjek nieświadomie wplatał do rozmowy japońskie, angielskie, czy rosyjskie słowa. Sprawiał mi uciechę, bo mogłem pochwalić się moim rosyjskim, którego uczyłem się w szkole. Stryjek z zaciekawieniem oglądał różne maszyny i urządzenia w gospodarstwie. Rozkoszował się cieszył pięknem malowniczej mazurskiej przyrody. Upajał się widokiem koni, które zwykł ujeżdzać w czasach swojej młodości. Z nostalgią mówił, że brakuje mu tego wszystkiego w górzystej Japonii. Stryjka żywo interesowało wiele spraw, chociażby metody uprawy roli i łowienia ryb w pobliskim jeziorze. Pytał o system nauczania w polskich szkołach, sprawy polityczne i o najnowszą historię Polski i weryfikował zasłyszane na emigracji opinie. Pamiętam, jak Stryjek wypytywał mnie o szczegóły przemysłowego odłowu ryb na naszym jeziorze, zwłaszcza w okresie zimowym. Z entuzjazmem i niemalże ze znawstwem eksperta w tej dziedzinie, opowiadałem mu jak rybacy zapuszczają sieci pod lodem, by potem wyciągać ryby za pomocą specjalnych motorów. Stryjek dziwił się, że zimą po naszym jeziorze jeżdżą traktory i wielkie ciężarówki. Stryjek był spragniony wiedzy o życiu w Polsce. Było to zrozumiałe, bo przecież od czasu jego wyjazdu z Polski, w roku 1930, tak dużo się tutaj zmieniło. W wielu sytuacjach Stryjek przywoływał na pamięć różne obrazy ze swojego dzieciństwa i okresu młodości. Pytał mnie o religię w polskich szkołach i sytuacją religijną w kraju, którego nie widział przecież przez 41 lat.
Stryjek był pierwszym franciszkaninem, jakiego spotkałem w swoim życiu. Do naszej parafii w Szczytnie na rekolekcje przyjeżdzali na ogół o.o. redemptoryści. Podziwiałem więc franciszkański habit, który dumnie nosił Stryjek Zenon. Nieraz bawiłem się białym sznurem, którym był przepasany; nakładałem na głowę jego kapelusz i dla zabawy pociągałem go za brodę. Mimo że widziałem Stryjka po raz pierwszy, wydawało mi się, że znamy się bardzo dobrze od wielu już lat. Stryjek kochał dzieci i młodzież, bardzo łatwo nawiązywał z każdym kontakt. Również między nami nie było żadnych barier. Chciałem się nauczyć od niego choćby paru japońskich słów. Bardzo cieszyłem się, że mam szczęście być tak blisko słynnego Stryjka z Japonii. Miałem szczęście podwójne, bo Stryjek przeżył straszny przecież wybuch bomby atomowej w Nagasaki. Dla mnie był to ukochany Stryjek, ale też i człowiek – historia.
Zadawałem Stryjkowi bardzo dużo pytań na temat Japonii i jego misyjnej działalności w Kraju Wschodzącego Słońca. On na wszystko cierpliwie odpowiadał i wszystko skrupulatnie tłumaczył. Dużo i ciekawie mówił o Bogu i podkreślał, że w jego pracy misyjnej nieustannie wspomaga go Matka Boża, do której miał szczgólne nabożeństwo, wyniesione jeszcze z rodzinnego domu. Widziałem jak odmawiał modlitwy różańcowe, do których i mnie nieraz zachęcał. Mówił, że będzie modlił się za mnie i prosił, abym i ja wspierał jego misjonarski trud moim wstawiennictwem przed Bogiem.
W luźnych rozmowach Stryjek Zenon pytał mnie o wybór średniej szkoły, przyszłego zawodu i o moje zainteresowania. Wówczas nie miałem jeszcze skonkretyzowanych planów, co do mojej drogi życiowej. Mówiłem Stryjkowi, że może będę inżynierem, konstruktorem, pilotem, mechanikiem, kierowcą, marynarzem … Odpowiadając na pytania Stryjka, miałem wiele różnych pomysłów. Jednak zupełnie nie myślałem o tym, aby w przyszłości zostać księdzem. Pamiętam jak Stryjek prosił mnie mnie o to, abym bez względu na to kim będę, pozostał dobrym człowiekiem, kochającym Boga i ludzi. Dzis wiem, że każda chwila rozmowy ze Stryjkiem z Japonii bardzo głęboko zapadła mi w pamięć i wycisnęła ślady na mojej młodzieńczej psychice.
W czasie swego pobytu w Polsce Stryjek wziął udział w telewizyjnym programie „Klub Sześciu Kontynentów” Olgierda Budrewicza. Z zapałem opowiadał o tym, co robi w dalekiej Japonii. Bardzo ciekawie i z poczuciem humoru odpowiadał na wszystkie zadawane mu pytania. Pamiętam, jak po tym programie w mojej w szkole nauczyciele, koleżanki i koledzy gratulowali mi słynnego Stryjka i chcąc rozszeżyć swoją skąpą wiedzę o słynnym Polaku – bohaterze Japonii, Zenonie Żebrowskim zasypywali mnie setkami różnych pytań. Poczułem się specjalistą od spraw japońskich. Wtedy przynosiłem też do szkoły fotografie Stryjka i piękne japońskie kalendarze. Budziły one niekłamany podziw wszystkich oglądających. Czułem się dumny i zarazem bardzo szczęśliwy, że ten słynny franciszkanin z brodą jest bratem mojego taty. Zawsze lubiłem szkołę i nauka szła mi dość gładko, ale wydaje mi się, że od czasu przyjazdu Stryjka do Polski miałem szczególne względy zarówno wśród nauczycieli jak i rówieśników ze szkolnej ławy.
Gdy patrzę na tamte wydarzenia z perspektywy lat, to nabieram przekonania, że podczas mojego spotkania ze Stryjkiem w 1971 roku, on swoją postawą, franciszkańską pogodą ducha i niezwykłą życzliwością dla ludzi, zasiał na „niwie mojego serca” ziarenko kapłańskiego powołania. I choć bezpośrednio po jego wyjeździe z Polski nie myślałem o tym, by zostać księdzem, to na pewno pracowałem nad sobą, aby być coraz to lepszym człowiekiem. Ciągle pamietam słowa Stryjka, że najważniejszą rzeczą jest, abym był dobrym człowiekiem. Napewno świadomie starałem się być tak użyteczny ludziom jak mój bohater Zenon, z dalekiej Japonii. Zresztą z sympatii do niego, przyjmując sakrament bierzmowania, wybrałem imię – Zenon. Wydaje mi się, że Stryjek przez swoje misjonarskie opowieści o ludzkich tragediach z terenu Japonii, Korei, Birmy, Wietnamu, Nikaragui i innych krajów, uwrażliwił mnie na problem ludzi biednych i potrzebujących na całym świecie.
Od wczesnych już lat, obok sportu interesowałem się światem i polityką. Pamiętam jak z wielkim skupieniem słuchałem opowieści Stryjka o uciekinierach z Wietnamu. Opowiadał on, jak setki Wietnamczyków, na przepełnionych, często dziurawych łodziach, uciekało przed komunistycznym reżimem, ginąc w morskich falach. Tylko nieliczni dobijali do japońskiego brzegu. Ci szczęśliwcy należeli często do grona ludzi, którymi opiekował sie Stryjek.. Było mi żal tych ludzi, a jednocześnie cieszyłem się, że mój Stryjek ma tak dobre serce i stara się wszystkim, bezinteresownie pomagać. Byłem z niego naprawdę dumny. Zenon każdą opowieść o tych trudnych sprawach kończył słowami, że trzeba się dużo modlic i zaufać Niepokalanej. Podarował mi nawet różaniec, bym odmawiał modlitwy za niego i za jego pracę na japońskiej ziemi.
W szkole średniej bardzo przeżyłem tragiczny wypadek samochodowy moich kolegów z klasy. Jeden z nich zginął na miejscu, a dwaj inni zostali ciężko ranni. Miałem być z nimi owego fatalnego dnia. Od nieszczęścia uchroniła mnie wizyta w szpitalu, u mojej chorej mamy. W tym zdarzeniu dostrzegłem zrządzenie bożej opatrzności. Od tej pory zacząłem innymi oczyma patrzeć na otaczającą mnie rzeczywistość. Dostrzegałem teraz często kruchość ludzkiego życia i jego nieuchronną przemijalność. Intensywniej zastanawiałem się nad własną przyszłością, kierunkiem dalszych studiów i sensem bytu człowieka. Wtedy jako żywa stawała mi w pamięci postać Stryjka. Rozmyślania egzystencjalne sprawiły, że zdecydowałem się, aby pójść śladami Zenona i resztę swego życia poświęcić tak jak on, służbie Bogu i ludziom. Ponieważ wcześniej utrzymywałem listowny kontakt z przyjacielem naszej rodziny, O. Przemysławem Kulesikiem, pasjonstą z Przasnysza, po zdanej maturze złożyłem podanie do nowicjatu o.o. pasjonistów. W przeciągu kilku dni wycofałem je jednak, gdyż znowu przed oczyma wyobrazni stanęła mi postać mojego Stryjka z dalekiej Japonii. Pomyślałem sobie wówczas, że Stryjkowi mogłoby być przykro z powodu mojego zgłoszenia się do o.o. pasjonistów i że, jeśli już mam być kapłanem, to tylko franciszkaninem – tak jak Stryjek. Dziwnym trafem o.o. pasjoniści stanęli na początku drogi zakonnej Stryjka, jak i mojej. Wkrótce potem złożyłem stosowne dokumenty do Zakonu OO. Franciszkanów. Ówczesny Prowincjał O. Stanisław Frejlich w odpowiedzi napisał mi bardzo miły list, w którym wyrażał ogromną radość z faktu, że jestem bratankiem słynnego Zenona i że podjąłem tak odważną życiową decyzję. Franciszkański nowicjat odbyłem w Smardzewicach koło Tomaszowa Mazowieckiego. Po roku rozpocząłem studia filozoficzno – teologiczne w Łodzi i Lublinie. Wszyscy moi koledzy i profesorowie znali oczywiście słynnego franciszkańskiego misjonarza z dalekiej Japonii. Sześcioletni okres studiów jeszcze bardziej zbliżył mnie do mojego Stryjka Zenona, gdyż jego życie i działaność charytatywna stała się tematem mojej pracy magisterskiej. Namówił mnie do tego przebywający na urlopie w Polsce, franciszkański misjonarz z Japonii i długoletni współpracownik Brata Zenona, Ojciec Mieczysław Mirochna. W czasie pisania pracy przez ponad rok jeżdziłem do Niepokalanowa koło Warszawy, gdzie znajduje się największe w Polsce archiwum franciszkańskie, aby zapoznać się z materiałami dotyczącymi Brata Zenona. W tym czasie miałem okazję poznać dokładnie Niepokalanów, który zakładał mój Stryjek wraz z z O. Maksymilianem przed ich wyjazdem na misje na Daleki Wschód. Z wielkiem przejęciem modliłem się w tzw. drewnianej kaplicy, którą budował mój Stryjek Zenon. Nieraz też w wielkiej zadumie zatrzymywałem się przy figurce Niepokalanej, która postawił mój Stryjek na początku budowy niepokalanowskiego klasztoru. Wtedy figurka ta stała w szczerym polu na włościach księcia Drucko – Lubeckiego. Dzisiaj za nią z tyłu znajduje się największy franciszkański klasztor na świecie – swoiste, samowystarczalne miasteczko, w którym króluje duża figura Maryi Niepokalanej, zdobiąca fronton nowoczenej bazyliki. Gdy tłumom pielgrzymów pokazywano tzw. Panoramę Tysiąclecia, gdzie wśród największych postaci naszego narodu znalazła się postać mojego Stryjka Zenona i gdy opowiadano historię Niepokalanowa, wymieniając obok Ojca Maksymiliana postać Brata Zenona Żebrowskiego, rozpierała mnie rodzinna duma. W tym samym czasie miałem okazję spotykać w Niepokalanowie franciszkańskich zakonników, którzy pamiętali jeszcze mojego Stryjka. Jeden z nich, Brat Henryk Borodziej, jako misjonarz pracował przez pewien czas na misjach w Japonii. W trakcie gromadzenia materiałów do mojej pracy magisterskiej natrafiałem na listy Brata Zenona pisane do krewnych, w których nadmieniał nieraz, że zawsze modli się gorliwie, aby ktoś z rodziny poszedł w jego ślady.
Brat Zenon stał się dla mnie bardzo bliską osobą, wzorem do naśladowania, godnym przykładem misjonarskiej pracy. W okresie studiów filozoficzno – teologicznych od początku byłem wewnętrznie przekonany o swoim powołaniu misyjnym. Przez długi czas prowadziłem nawet Kołko Misyjne w seminarium. Utrzymywałem też kontakty z innymi grupami misyjnymi w kraju. Pisząc pracę o Bracie Zenonie, uczyłem się też języka japońskiego. Miałem bowiem wyjechać do pracy w Kraju Wschodzącego Słońca. Jednak byłem bardziej potrzebny w nowo powstającej franciszkańskiej misji w Afryce. Prowadząc misyjną działalność w Kenii, starałem się wprowadzać w życie metody Stryjka, które okazały sie skuteczne w Kraju Kwitnącej Wiśni. Jego misyjne idee: bezgraniczne umiłowanie ludzi, nadzwyczajna gorliwość apostolska, włączanie tubylców w nurt działaności misyjnej, czy umiejętne wykorzystywanie publikatorów z pożytkiem dla pokrzywdzonych przez los niejednokrotnie inspirowały moją pracę na afrykańskim lądzie. Sprawdzone przez Zenona japońskie metody okazały się skuteczne także w kulturze afrykańskiej. Okazało się, że bezinteresowna i szczera chrześcijańska miłość, okazywana ludziom w potrzebie pozwala pozyskać także zaufanie Afrykańczyków. Jest rzeczą sprawdzoną pod wszystkimi szerokościami geograficznymi, że przez dzieci najłatwiej dotrzeć do ich rodziców. Wzorując się na moim Stryjku Zenonie, znalazłem klucz do ludzkich serc na afrykańskim kontynencie. Kilka lat mojej wyczerpującej pracy na Czarnym Lądzie zaowocowało wieloma nawróceniami do Katolickiego kościoła i zmianą niełatwej afrykanskiej mentalności moich podopiecznych. W Kenii pracowałem wśród ludzi biednych, nieszczęśliwych i nieumiejących walczyć o swoje sprawy. Tak jak Zenon w Japonii, tak i ja w Afryce nie czekałem z głodującymi aż manna z nieba spadnie. Uczyłem natomiast tubylców sztuki łowienia ryb. Do wspólnych akcji o lepsze jutro dla ludzi na kenijskiej ziemi udawało mi się włączyć ludzi dorosłych, młodzież, dzieci, liderów religijnych, a nawet polityków. Wspólna praca wszystkich przyczyniła się do wzniesienia kilku murowanych kościołów, ośrodków zdrowia, szkół. Ale najwspanialszym owocem starań skłóconych wcześniej ludzi pozostanie na zawsze kilkudziesięciokilometrowy wodociąg. Dla ludzi pustyni życiodajna woda jest skarbem największym – droższym od złota, a nawet i od drogocennych diamentów. Dzięki wysiłkom moim i innych misjonarzy miejscowi ludzie nauczyli się planowania jutra, odpowiedzialności za wspólne dobro i za los drugiego człowieka. Zrozumieli potrzebę edukacji i głoszenia Ewangelii przyszłym pokoleniom. Jestem przekonany, że to dzięki wstawiennictwu mojego Stryjka, Brata Zenona udało mi się pojednać od pokoleń walczące ze sobą dwa afrykańskie szczepy. Zapanował nie tylko trwały pokój między zwaśnionymi stronami, ale ludzie z obu wrogich sobie do niedawna obozów ochoczo pracowali przy realizacji różnych misyjnych projektów. Kilka lat wytężonej pracy i wspólnota celów zmieniły nie tylko mentalność tubylców i podniosły ich standard życia, ale także zbliżyły ich do Boga. Również cała okolica zmieniła się nie do poznania. Powstały nowe domy modlitwy, szkoły, osrodki zdrowia, do wielu miejsc dotarła woda i elektryczność; zbudowano nowe, lepsze mieszkania… Zasadzono tysiące różnych drzew, wśród nich wiele drzew owocowych, które odsunęły widmo głodu. Ludzie zaczęli się cieszyć ze swoich sukcesów. Zrozumieli, że klucz do lepszego jutra mają w swoich rękach. Odzyskali poczucie własnej godnośći i dostrzegli godność drugiego człowieka; obalili dzielące ich religijne i szczepowe bariery. Miejscowi ludzie zaczęli odczytywać na nowo narodowe hasło – Peace – Love and Unity/Pokój – Miłość i Jedność/ i rozpoznawali je we franciszkańskim zawołaniu Pax et Bonum !/Pokój i Dobro!/
Za bezgraniczne poświęcenie i chrześcijańską miłość do każdego człowieka Zenona okrzyknięto bohaterem Japonii, przyznając mu odznaczenia i stawiając mu za życia munumentalny pomnik u podnóża słynnej góry Fuji. Za moją bezinteresowną i prowadzoną w chrześcijańskim duchu misyjną pracę na afrykańskim lądzie Kenijczycy odwdzięczyli się nadaniem mi tradycyjnego, prestiżowego i zaszczytnego zarazem imienia Bathere Muthuma(Ojciec Pojednania). Mam nadzieję, że duch ewangelicznego braterstwa i chrześcijańskiej odpowiedzialności za Chrystusowy Kościół, który ode mnie przejęli, będzie owocował w przyszłych pokoleniach. Ewangeliczne ziarno, które zasiałem na ziemi kenijskiej, dzięki Bożej łasce i wstawiennictwu Brata Zenona, wyda w swoim czasie godne owoce. Dla wielu, owoce te zawsze będą się kojarzyły ze słynnym w całej okolicy Bathere Muthuma, białym Europejczykiem, franciszkaninem ze szczepu Jana Pawła II. Jestem wewnętrznie przekonany, że Brat Zenon zawsze był dla mnie zawsze zródłem natchnienia w mojej pracy duszpasterskiej zarówno na kenijskiej, jak i na kanadyjskiej ziemi. Jego przykład prawdziwego franciszkanizmu i pracy misyjnej jest dla mnie zachętą do ofiarnej pracy na Chrystusowej Niwie. Kanadyjska wielokulturowość daje mi także okazję do w prowadzania w życie metod i form sprawdzonych przez Stryjka. Brat Zenon pozostanie dla mnie na zawsze wzorem do naśladowania w mojej pracy ewangelizacyjnej. Jestem dumny z mojego poprzednika i wiem, że Stryjek z nieba wspiera wszystkie moje wysiłki i cieszy się z tego, że wybrałem drogę franciszkańskiej służby Bogu i ludziom w Chrystusowym Kościele. Wydaje mi się, że modlitwy Zenona o powołanie do służby Bogu w najbliższej rodzinie zostały przez Boga wysłuchane. Ja cieszę się z tego, że tą samą co ja drogę, wybrali też inni krewni wielkiego misjonarza Japonii, Brata Zenona Żebrowskiego.
O. Jerzy Żebrowski/bratanek Brata Zenona/
May, 2005 , Montreal, Canada