Stryjek Zenon na zawsze pozostanie w mojej pamięci
Już od dziecka znałam Stryjka Zenona z Japonii z opowiadań rodziców, z listów i artykułów w czasopiśmie „Rycerz Niepokalanej”. Chętnie czytałam ten miesięcznik, gdyż było w nim dużo informacji o pracy misjonarzy z różnych zakątków świata. Dość często pisano tam o pracy mojego kochanego Stryjka w dalekiej Japonii. Czasami były tam także zdjęcia Stryjka Zenona. Wtedy wszyscy bardzo cieszyliśmy się, że mamy tak znanego i tak dobrego człowieka w swojej rodzinie. Radowałam się z tego faktu, że Stryjek z Japonii jest bratem mojego taty i że urodził się w Polsce, w moich rodzinnych stronach. Wtedy wydawło mi się też, że jest jakby obecny pośród nas.W szkole na lekcjach dość często nauczyciele mówili o charytatywnej pracy naszego rodaka w Kraju Kwitnącej Wiśni. Nauczyciele bardzo ciekawie opowiadali o tym jak Zenon pomaga bezdomnym dzieciom i ludziom ubogim w dalekiej Japonii. Bardzo często czynił to sam kierownik szkoły, pan Tadeusz Kuberski. Wszytkie dzieci były dumne, że to z naszego regionu pochodzi ten słynny franciszkański misjonarz. Naturalnie byłam wówczas bardzo szczęśliwa i czułam się jakbym była w siódmym niebie. Także i na lekcjach religii księża i katecheci stawiali mojego Stryjka Zenona jako wzór do naśladowania dla każdego z nas. Byłam wówczas bardzo dumna.
W naszej miejscowości Surowe, liczącej 400 gospodarstw, był zwyczaj, że w Wielkim Poście ludzie zbierali się w prywatnych domach na modlitwy drogi krzyżowej lub gorzkich żalów. W naszej części wsi w każdy piątek Wielkiego Postu, wieczorową porą sąsiedzi przychodzili do moich kuzynów Józefa i Franciszki Drabów. Zjawiali się tam nie tylko ludzie starsi, ale i dzieci oraz młodzież. Najpierw wszyscy wspólnie się modlili i śpiewali różne postne pieśni. Potem był czas na relaks, czas na żarty i opowiadanie przeróżnych ciekawych historii. Nieraz ktoś czytał jakąś książkę. Najbardziej zapamiętałam powieść w „Pustyni i w puszczy” oraz „ Pana Tadeusza”. Bardzo często jeden z mieszkańców, pan Stanisław Pliszka zajmująco opowiadał bajki czy zabawne historyjki, a my, dzieci bardzo chętnie tego słuchaliśmy. Wśród ludzi starszych, którzy przychodzili na te spotkania byli często koledzy i koleżanki Stryjka Zenona ze szkolnej ławy. Wtedy nieraz wspominano wydarzenia z dzieciństwa i lat młodości. Z uwagą słuchałam wszystkiego, co wiązało się z moim Stryjkiem lub naszą rodziną. Ponieważ było tam bardzo miło i wesoło chętnie chodziłam z moimi koleżankami na te spotkania.
Moi rodzice często przypominali nam śmieszną historyjkę z dziecięcych lat Stryjka Zenona. Otóż pewnego dnia, zimową porą dziadek Józef Żebrowski wybrał się razem z babcią do Myszyńca na jarmark, zostawiając dzieci : Wincentego, Stanisława, Józefa, Helenkę i Władzia w domu. Młodzi Żebrowscy postanowili uatrakcyjnić sobie wolny czas jakąś ciekawą zabawą. Wymyślono więc „zabawę w kościół” Dziadek nasz był kołodziejem i wyrabiał koła do wozów. Owego dnia jedno takie koło suszyło się na piecu. Na tym kole zrobiono szybko ambonę, którą Helenka przyozdobiła kwiatami. Władziu/póżniejszy Brat Zenon/ zgłosił się do wygłoszenia kazania. Żeby wszystko prawdziwie wyglądało Stanisław, wystrzygł na czubku głowy Władysława dość pokaźne kółko, -prawie takie samo jak u księdza proboszcza w Czarni. Władysław wygłosił rodzeństwu stosowne kazanie. Być może niewinna dziecięca „zabawa w kościół” była małą przymiarką Władzia do późniejszej działalności misyjnej.
Druga opowieść związana ze Stryjkiem pochodzi od mego taty i cioci Helenki. Otóż dziadek nasz, Józef Żebrowski, był zamożnym gospodarzem. U Żebrowskich zawsze było bardzo dobre jedzenie- u nas nigdy na jedzeniu nie oszczędzano. Któregoś roku, przed Wielkanocą zabito pokaźnego tucznika i cielę; rzeźnik porobił pyszne kiełbasy. Naturalnie był to okres Wielkiego Postu, więc jedzenie takich smakołyków było surowo zabronione. Zapach świeżej wędzonki sprawił, że trudno było się oprzeć pokusie spróbowania smakowitych wędlin. Ktoś z domowników w końcu nie wytrzymał i skosztował nieco świątecznych kiełbas. Dziadek Józef, niestety, zauważył ubytek w spiżarce. Zebrał całą rodzinkę, razem z babcią, i kazał winowajcy się przyznać. Nikt odważny się jednak nie znalazł. Wobec tego dziadek postanowił, aby babcia Anna wraz z dziećmi wieczorową porą, w ramach pokuty, przez cały tydzień odmawiała modlitwy różańcowe przy metalowym krzyżu, który dziadek postawił przy naszej drodze. Pewnego wieczoru wracający z jarmarku sąsiedzi zauważyli w oddali pod krzyżem modlącą się grupkę ludzi. Szybko rozeszła się wieść, że u Żebrowskich straszy – bo kobieta z piątką dzieci pod krzyżem na głos odmawia różaniec. Przypomniał sobie to zdarzenie Stryjek Zenon gdy szukał tego krzyża, podczas swoich odwiedzin w rodzinnych stronach, w 1971 roku.
Z pokolenia na pokolenie rodzina Żebrowskich była bardzo ze sobą zżyta. Mój tato miał nostalgiczną naturę, dlatego dużo i często opowiadał o latach swojej młodości, o rodzeństwie i o swoich rodzicach. Przy takich wspomnieniach nieraz ronił łzy, gdyż było mu bardzo przykro, że jego rodzeństwo jest tak daleko. Z rodzeństwa tato miał w Polsce tylko siostrę Helenkę, choć i ona przez długi czas mieszkała we Francji, a brat Józef, który mieszkał w Wydmusach, już nie żył. Dwaj pozostali bracia mieszkali za granicą; Wincenty osiedlił się w Ameryce, a Władysław jeszcze dalej, bo aż w Japonii. Tato czuł się więc nieco osamotniony. Gdy dostał list od brata z Ameryki, albo z Japonii, przez kilka dni chodził zamyślony i smutny. Dla taty rodzina była najważniejszą sprawą na świecie. Przy sobie miał tylko nas, swoje ukochane dzieci. Reszta rodzinki rozsiana była po świecie: w Ameryce, Francji, Japonii. Pamiętam, że najtrudniejsze dla taty były bożonarodzeniowe święta. Tak bardzo pragnął spędzić je w gronie swojego rodzeństwa.
Rodzina mamy mieszkała w pobliskich miejscowościach, w promieniu 17 km. Niemal wszyscy należeli do tej samej parafii w Czarni. Z tej też racji prawie w każdą niedzielę po Mszy św. wszyscy się spotykali; a bardzo często jechali wtedy do kogoś w gościnę. Tato często nosił w świątecznym ubraniu jakiś list od Zenona, czy od Wincentego. Przechowywał też artykuły o Stryjku z „Rycerza Niepokalanej”. Zawsze bardzo chciał spotkać się ze swoimi braćmi. Jednak nie było to takie proste, gdyż w tamtych czasach patriotycznym rodzinom, takim jak nasza, robiono trudności.
W naszym domu z wielkim pietyzmem przechowywano rodzinne fotografie. Zdjęcia od Stryjka z Japonii miały szczególną wartość i traktowane były niemal jak relikwie. Niektóre z nich wisiały na ścianie lub stały na stole w pokoju gościnnym, gdzie mieścił się tzw. rodzinny ołtarzyk naszej mamy. Tam czasami w niedzielne popołudnie przy zapalonych świecach, przed figurką Niepokalanej modliliśmy się wraz z rodzicami za całą rodzinę rozsianą po świecie.
Gdy pojawił się kolejny artykuł o Stryjku, wówczas tato był bardzo dumny, że jego braciszek Zenon ma tak dobre serce w służbie biednym i potrzebującym. Czasem w takiej chwili mówił żartobliwie, iż nie żałuje tego, że kiedyś wyciął dość dużą tonsurę na głowie Władzia, mimo że dostał za to porządnie lanie od dziadka. Dodawał z humorem – ja też mam swój udział w sukcesach Władzia na ziemi japońskiej.
Cała nasza rodzina od wielu już lat marzyła o spotkaniu się ze Stryjkiem Zenonem. Ciocia Helenka i tato nieustannie o tym mówili. Tato, niestety, nie doczekał się tego spotkania. Ale ciocia Helenka i my wszyscy, gdy przyszła pierwsza wiadomość, że Zenon ma zproszenie do Rzymu od Papieża Pawła VI na beatyfikację Ojca Maksymiliana Kolbego, wszyscy dosłownie skakaliśmy z radości. Byliśmy pewni, że przy tej okazji Stryjek odwiedzi także Ojczyznę i oczywiście rodzinę w Polsce. Niecierpliwie czekaliśmy na oficjalne potwierdzenie tej niezwykłej wiadomości, a gdy ona nadeszła, wówczas jak małe dzieci liczyliśmy miesiące, tygodnie i dni dzielące nas od zobaczenia się ze Stryjkiem. Różni nasi znajomi i księża wypytywali nas ciagle o dokładny czas przyjazdu gościa z Japonii.
Przed przyjazdem Stryjka Zenona miałam okazję przeczytać o nim artykuł pt. „Człowiek, który nie ma czasu umrzeć”. Pożyczył mi go mój kuzyn Stasiu Kaczmarczyk. Artykuł ten jeszcze bardziej przybliżył mi Stryjka, którego nigdy w cześniej nie spotkałam. Byłam szczęśliwa i dumna z mojego Stryjka. Nie mogłam doczekać się zbliżającego się spotkania. Tak jak ja, tak i wszyscy w rodzinie wyczekiwali na radosne chwile z ukochanym Stryjkiem we franciszkańskim habicie. W naszych domach rozpoczęły się wielkie przygotowania: robienie elewacji domów, malowanie mieszkań, porządkowanie przydomowych ogródków, a nawet układanie jadłospisów. Każdy chciał jak najlepiej ugościć Stryjka i jak najwspanialej umilić każdą godzinę jego pobytu w rodzinnym gronie.
Wreszcie Stryjek znalazł się na ojczystej ziemi. Nie mogłam być na lotnisku, tym bardziej więc marzyłam o naszym spotkaniu i solidnie przygotowywałam się do niego razem z z moim mężem i dziećmi. Wiedziałam, że program wizyty Stryjka jest bardzo napięty. Nasza rodzina jest bardzo liczna, a na dodatek porozrzucana po całej Polsce. Krewnych Zenona znależć można od Bałtyku, aż do Tatr. Wiedzieliśmy, że Stryjek chciałby spotkać się ze wszystkimi. Było jednak rzeczą niemożliwą, aby osobiście odwiedził każdego. Słynnego misjonarza z Japonii chciano też gościć we franciszkańskich klasztorach i w wielu parafiach. Był po prostu rozchwytywany. W Polsce niemal cały czas towarzyszyła mu jego siostra Helenka, która nie mogła się nacieszyć swoim braciszkiem – nie widzieli się przecież przez ponad 40 lat.
Pewnego dnia dotarła do mnie wiadomość, że Stryjek będzie z wizytą u oo. werbistów w Pieniężnie. W drodze do Szczytna miał zajechać do nas, do Rusi, w parafii Bartąg koło Olsztyna. Byłam bardzo szczęśliwa, że nareszcie spotkam długo wyczekiwanego gościa z dalekiego kraju. W tamtym czasie od kilku już lat byłam mężatką i miałam trójkę małych dzieci. Wypucowałam nasze mieszkanko, mój mąż Ginter sam nałowił dorodnych węgorzy i fachowo je uwędził, a ja na obiad przygotowałam kaczki nadziane po hetmańsku. Były też inne smakołyki. Na wszelki wypadek przygotowałam także i dania z ryżu – nie miałam tylko pałeczek. Upiekłam także wspaniałe ciasto. Chciałam jak najlepiej ugościc Stryjka. Na obiad zaprosiliśmy także proboszcza i organistę z naszej parafii. Obydwaj dużo słyszeli o słynnym misjonarzu z Japonii i bardzo chcieli się z nm spotkać. W naszej altance, nad przepływającą tuż obok naszego domu rzeką Łyną, przygotowaliśmy stół, który nakryliśmy śnieżno – białym obrusem. Nie zapomniałam też o ozdobnych świecach. Ogrodowa sceneria i kojący szum pobliskiej rzeki Łyny miały być miłą niespodzianką dla kochanego Stryjka. Niestety, czekaliśmy prawie pół dnia, ale goście nie dojechali. W tym czasie nie było telefonów komórkowych, a i stacjonarne były rzadkością, więc nie można się było skomunikować. Potem okazało się, że kierowca Stryjka znał dwie miejscowości o nazwie Ruś – jedną koło Olsztyna, drugą koło Morąga. Nie wiedząc, którą Ruś wybrać i nie chcąc tracić czasu na szukanie, postanowiono po naradzie z wizyty w Rusi definitywnie zrezygnować. Gdy goście długo nie przyjeżdzali, pomyślałam, że po prostu nie zasłużyłam sobie na to spotkanie. W duchu modliłam się tylko, aby nic złego Stryjkowi się nie przydarzyło. Domyślałam się, że Stryjek musi być bardzo zmęczony długą podróżą oraz zmianą czasu i klimatu.
Po dwóch dniach od tego wydarzenia mieliśmy rodzinne spotkanie u mojej siostry Marysi, w Trelkówku na Mazurach. Pojechałam tam z mężem i trójką moich dzieci. Pamiętam, że w tym dniu była wspaniała słoneczna pogoda, a nasze spotkanie było przepełnione ogromną radością. Wtedy to po raz pierwszy w życiu spotkałam Stryjka Zenona. Radości z tego spotkania nie da się wyrazić za pomocą słów. Gdyby nawet lał deszcz, to i tak byłoby wspaniale. Stryjek uściskał mnie jakbym była małym dzieckiem. Czułam się taka szczęśliwa. Przeprosił mnie bardzo za to, że nie dojechał do naszego domu – Żeby nie błądzić i nie tracić czasu, musieliśmy zrezygnować z twoich nadziewanych kaczek i pysznych węgorzy – myślę, że mi wybaczysz, – powiedział. W tym samym czasie do Polski przyjechali też nasi kuzyni ze Stanów Zjednoczonych – Janina i Czesław Żebrowscy. Był to więc mały zjazd rodzinny. Stryjkowi towarzyszył jego kolega, franciszkanin z Japonii, Brat Eligiusz Zarmba, który tak jak Stryjek był bardzo miły i miał wesołe usposobienie.
Gdy spotkałam się ze Stryjkiem, odczułam jakiś dziwny wewnętrzny spokój, jakby jakiś niesamowity przypływ energii opanował całe moje ciało. Stryjek miał wyjątkowo niebieskie oczy, a na jego twarzy zawsze królował miły, iście dziecięcy uśmiech. Rozmowa z nim była balsamem na moją zbolałą duszę. Po śmierci kochanego taty, mimo że upłynęły 4 lata, nie mogłam dojść do siebie. To spotkanie ze Stryjkiem zupełnie mnie odmieniło. Stryjek Zenon pytał mnie o rodzinę, dzieci, męża. Wszystko go bardzo interesowało. Był bardzo przystępny, zawsze pogodny i mimo widocznego zmęczenia tryskał humorem.
Na rodzinne spotkanie na Mazury przyjechało bardzo dużo członków naszej rodziny. Było też sporo dzieciaków. Z ciekawości przybiegły też dzieciaki sąsiadów. Na początku Stryjek nie mógł się połapać – who is who/kto jest kto/. Często pytał nas – Kto ty jesteś ?, Od kogo ? Ale wkrótce już nas wszystkich kojarzył. Stryjek miał białą brodę, która dodawała mu szczególnego uroku, bardzo pasowała do jego czarnego habitu. Żartowaliśmy z brody Stryjka i zbieraliśmy włosy mówiąc żartem, że to relikwie na pamiątkę. Stryjek lubił żartować i świetnie się bawił z obecnymi na spotkaniu dziećmi. Stryjka Zenona spotkałam pierwszy raz, a wydawało mi się jakbyśmy znali się od wielu już lat. W obecności Stryjka pękały wszystkie lody. Miał w sobie jakiś magiczny czar, jakąś niezwykłą energią, która każdemu człowiekowi dawała ukojenie i stworzyła atmosferę spokoju i wielkiej radości. Byłam mile zaskoczona, że zawsze wokół Stryjka było bardzo wiele ludzi. Każdy chciał się z nim spotkać, zamienić choćby parę słów, otrzymać na pamiątkę autograf. Wszyscy biesiadnicy mieli bardzo dużo pytań i nie mogli nacieszyć się obecnością gościa z dalekiej Japonii. Stryjek mimo widocznego zmęczenia znajdował czas. Czuło się, że nie robi tego z grzeczności czy na pokaz, ale czyni to ze szczerości serca. Każdego zauważył, z każdym chociaż chwilę porozmawiał, potrafił każdego dowartościować, podtrzymać na duchu, powiedzieć jakieś miłe słówko. Każdy z nas sobie to bardzo cenił. Tłumaczyłam Stryjkowi, że mam trójkę dzieci – on mówił, a dlaczego tak mało ? Dziecko to wspaniały skarb. On bardzo kochał dzieci. Miał jakiś szczególny stosunek do dzieci. One zaś zarówno w Japonii, jak i w Polsce lgnęły do niego z ufnością. Stryjek miał szczególną charyzmę. Wszyscy wiedzieliśmy, że Zenon jest postacią wielkiego formatu, a on potrafił być takim normalnym, szczerym, autentycznym, otwartym na każdego i bardzo zwyczajnym człowiekiem.
Stryjek Zenon był i pozostanie dla mnie największym autorytetem. Na drugim miejscu po nim są moi rodzice, którym nie przestaję dziękować za to, że mnie dobrze wychowali. Oni bardzo często próbując mnie do czegoś przekonać, powoływali się na Stryjka z Japonii. Cieszę się bardzo, że moje korzenie splatają się z korzeniami Zenona. Jestem dumna ze Stryjka i z tego, co zrobił dla ludzi i świata w odległej Japonii.
Byłam bardzo szczęśliwa, kiedy została wmurowana tablica pamiątkowa na cześć Brata Zenona w kościele parafialnym w Czarni. Rodzinna duma rozpierała moje serce, gdy nastąpiło odsłonięcie pomnika Stryjka w Polsce. Teraz, chociaż mieszkam w Niemczech, zawsze chętnie powracam do Czarni, by pokłonić się przed stojącym tam od niedawna pomnikiem mojego bohatera – Stryjka z Japonii. Gdy patrzę na wizerunek Zenona albo na jego fotografie, wtedy przed moimi oczyma przesuwają się tłumy ludzi, którym przez całe życie pomagał niestrudzony Apostoł Dobroci. Jestem w głębi ducha przekonana, że Stryjek Zenom wspiera mnie w życiu. Czuję, że Zenon pomaga mi w mojej pracy. Pracuję w szpitalu, wśród ludzi chorych, cierpiących i osamotnionych. Wykonując swoje obowiązki zawodowe, tak jak on w dalekiej Japonii, tak ja tu w Niemczech, całym sercem pragnę służyć ludziom wśród których pracuję. Stryjek jest dla mnie wzorem i przykładem do naśladowania. Nieraz czuję jakby dodawał mi sił i otuchy, gdy przychodzą trudne sytuacje i trzeba zmierzyć się z problemami, które niesie codzienne życie. Jestem wdzięczna losowi, że w każdej potrzebie mogę się do mojego Stryjka zwrócić słowami modlitwy o pomoc. Na zawsze pozostanie on w mojej pamięci i w moim sercu. Stryjek Zenon cieszy się także wielkim uznaniem wśród moich dzieci i sporej gromadki wnuków.
Weronika Jaworowski/ z d. Żebrowska /
Maj, 2005, Elmshorn, Niemcy