Kanada: Złoty Jubileusz kapłaństwa polskiego franciszkanina
W pierwszą niedzielę wielkanocną, 19 kwietnia 2009 roku parafia Niepokalanego Poczęcie Matki Bożej w Peterborough, w Kanadzie celebrować będzie Złoty Jubileusz kapłaństwa, fraciszkanina O. Marka Ignaszewskiego. Dla zgromadzonej wspólnoty parafialnej i zaproszonych gości O. Jubilat odprawi dziękczynną Mszę świętą, podczas której okolicznościowe kazanie wygłosi proboszcz parafii i przełożony franciszkańskej placówki O. Jerzy Żebrowski.
Okazja jubileuszu pozwoli zgromadzonym wiernym zapoznać się z przepiękną i bogatą zarazem historią życia, franciszkańskiego powołania i apostolską pracą O. Marka. ‘’Złoty Jubilat’’ przyszedł na świat jako najmłodsze dziecko w niezamożnej, dziwięcioosobowej rodzinie Marii i Jana Ignaszewskich, dnia 12 stycznia 1934 roku, w Krzywiniu, małym misteczku z XI wieku, położonym w odległości 60 km od Poznania. Na chrzcie otrzymał na imie Henryk. Czasy były bardzo cięzkie, dlatego dwoje z rodzeństwa, brat i siostra – urodzeni bezpośrednio przed póznieszym franciszkaninem zmarło w dzieciństwie. Tato jako pracownik fizyczny na kolei, a mama pracą u okolicznych gospodarzy, w pocie czoła zarabiali na utrzymanie licznej gromadki swoich pociech.
Gdy wybuchła druga wojna światowa wspomina nasz jubilat ‘’… miałem pięć i pół roku, ale doskonale pamiętam tamte dni, gdy musielismy przed Niemcami uciekać w stronę Warszawy. Całe rodziny, z dobytkiem na wozach konnych, uciekały przez ponad dwa tygodnie. Często kolumny wozów były ostrzeliwane przez nadciągające niemieckie samoloty. Wtedy z ogromnym przerażeniem chowalismy się w przydrożnych rowach. Tak dotarlismy do Wrześni; ale gdy nadeszły wieści, że Warszawa już się poddała, wówczas konno – pieszy konwój wystraszonych i zgłodniałych ludzi postanowił wrócić do rodzinnych miejscowości. I tak nasza rodzina z powrotem dotarła do rodzinnego Krzywinia. Mój najstarszy brat Bolesław przed wojną służył w ułanach polskich i brał udział w bitwie pod Modlinem, niedaleko Warszawy; gdzie wraz z innymi dostał się do niemieckiej niewoli. Potem, wraz z innymi został przewieziony do Berlina, gdzie aż do zakończenia wojny niewolniczo pracował w fabryce broni. Zaraz po zakończeniu wojny szczęśliwie wrócił do rodzinnego domu. W czasie okupacji moi pozostali dwaj bracia i trzy siostry zmuszeni zostali do niewolniczej pracy u Niemców. Ja zaś, jako najmłodszy z rodzeństwa przez całą wojnę miałem szczęście być razem z rodzicami. Podczas okupacji wszystkie polskie dzieci musiały chodzic do niemieckiej szkoły. Przez krótki czas uczylismy się razem z dziecmi niemieckimi w naszej pięknej szkole. Jednak dzieci niemieckie nie dawały nam żyć – często nas biły i na różne sposoby znęcały się nad nami. Wtedy to, ktoś zdecydował, że my Polacy będziemy się uczyć osobno. Przydzielono nam dom parafialny i tam pobieralismy naukę.”
W 1945 roku, zaraz po zakończeniu wojny rozpoczął się nowy etap w życiu małego Henryka i całej społeczności Krzywinia. Roześmiane dzieci wróciły do pięknego budynku polskiej szkoły; a do parafii z niemieckiej niewoli powrócił Ks. dziekan Roman Wesołowski i gorliwie zabrał się do organizacji życia parafialnego i nauki religii. Wszyscy cieszyli się odzyskaną wolnością i odradzającym się życiem duchowym parafii. W pierwszym roku po wojnie ku wielkiej radości parafian odbyły się Misje Parafialne, które prowadzili ojcowie franciszkanie. Już wtedy Heniowy spodobał się czarny franciszkański habit przepasany białym szurem. Mały Heniu już w 1946 roku przystąpił do Pierwszej Komuni Świętej, a rok pózniej przyjął w Krzywiniu Sakrament Bierzmowania z rąk Ks. biskupa sufragana poznańskeigo Jedwabskiego. Bezpośrednio po przyjęciu Pierwszej Komunii, wraz innymi chłopcami pózniejszy franciszkanin zapisał się do grupy ministranckiej. Wraz z pobożną mamą często chodził do parafialnego kościoła, bo ona mając piękny głos rozpoczynała w nim pieśni i prowadziła Godzinki do Najświętszej Marii Panny. Właśnie to tam, w miejscowym kościele od swojego kolegi, syna pracownika poczty któregoś dnia Henio otrzymał franciszkańskie czasopismo „Rycerz Niepokalanej”, którego kolejne numery czytał z wielkim zaciekawieniem. W czasopismie tym od razu zauważył ogłoszenie – zachętę dla chłopców, którzy chcieliby ofiarować swoje dalsze życie dla Boga, poświęcając się pracy misyjnej, aby zgłosili się do klasztoru i Małego Seminarium Misyjnego w Niepokalanowie, założonego przez Ojca Maksymiliana Kolbe. Od tego czasu myśli o poświęceniu swojego życia Bogu nie opuszczały młodego chłopca. Sam relacjonuje, ‘’… w 1948 ukończyłem szkołę podstawową; któregoś wiosennego dnia pokazałem mamie ogłoszenie z Rycerza Niepokalanej o zgłaszaniu się do Seminarium Misyjnego w Niepokalanowie. Mama zgodziła się, żebym napisał prośbę o przyjęcie mnie do semiarium, o czym pózniej sama powiadomiła mojego tatę. Tata nie oponował. Z radością napisałem list do Niepokalanowa, wyrażając w nim najskrytsze pragnienia mojej duszy. Potem z wielkim napięciem oczekiwałem na odpowiedź z Niepokalanowa. Pewnego ranka otrzymałem list pozytywną odpowiedż od Brata Alfreda Dziedzica; że mogę przyjechać do ‘’Grodu Niepokalanej’’. Byłem tym wielce uradowany. W sierpniu tego samego roku, po pożegnaniu się z rodziną i kolegami mój dumny tato odwiózł mnie pociągem z Poznania do Niepokalanowa .” I tak rozoczął się nowy etap w życiu młodego wielkopolanina. Rozpoczął się długi proces edukacji i duchowego przygotowania się do kapłaństwa i póżniejszej pracy na misyjnej niwie. Profesor muzyki Misyjnego Seminarium, brat Piotr Piszcz od razu zauważył zdolności głosowe i zamiłowanie do śpiewu u chłopaka z Krzywinia i odtąd często powierzał mu śpiewanie różnych tekstów liturgicznych podczas nabożestw liturgicznych. Małoseminarzyści nie tylko zdobywali wiedzę, ale także w ramach rekreacji i nabywania tężyzny fizycznej pomagali w drobnych pracach przy budowie słynnej niepokalanowskiej bazyliki. Młodzi chłopcy, kandydaci na przyszłych misjonarzy byli pod ogromnym wrażeniem, widząc szczery entuzjazm, wielkie poświęcenie i misyjnego ducha u farnciszkańskich kapłanów i wielkiej rzeszy braci zakonnych, gorliwie pracujących na chwałę Boga i Niepokalanej. W tym czasie, największy franciszkański klasztor na świecie był jakby małą, sprawnie funkcjonującą fabryką. Wypiekano tu pachnący chleb, naprawiano maszyny rolnicze dla pobliskiej ludności, chodowano domowe zwierzęta, wyrabiano swojskie wędliny, uprawiano warzywa i owoce przeznaczone na wyżywienie wielkiej rzeszy zakonników i grona zawsze głodnych seminarzystów. Tutaj młody Henio na własne oczy mógł zobaczyć franciszkańską drukarnię, w której drukowano czasopismo Rycerza Niepokalanej; to samo, którego egzemplarz otrzymał kiedyś od swojego kolegi. Teraz jeszcze dobitniej zrozumiał, że to właśnie to maryjne czasopismo przyprowadziło go tutaj, do ‘’ Grodu Niepokalanej”, założonego przez słynnego męczennika z Oświęcimia, Ojca Maksymiliana Kolbe. To wszystko robiło ogromne wrażenie na Henryku i jego kolegach seminarzystach. Atmosfera świętości i duszpasterskiej gorliwości zakońników z Niepokalanowa promieniowała też na ludność z pobliskich okolic. Młodzi seminarzyści dokładali do tego dzieła także swoją przysłowiową cegiełkię. Młody Henio wspomina dalej ‘’ … Bracia z klasztoru często wystawiali różne sztuki religijne, w sali parafialnej, blisko naszego seminarium. W okresie Wielkiego Postu były wystawiane przedstawienia Męki Pańskiej, na które zjeżdzały się ogromne tłumy ludzi. My, seminarzyści bralismy też w nich udział. Były też inne przedstawienia religijne grane przez seminarzystów. W dziewiątej klasie grałem główną postać świętego Aleksego w sztuce pt. ‘’Perła ukryta’’, o życiu św. Aleksego. Graliśmy też przedstawienie ‘’Korsarz Bałtyku’’.
W roku 50 tym młody chłopiec z Krzywinia, otrzymawszy habit zakonny wraz z innymi rozpoczyna w Łodzi – Łagiewnikach zakonny nowicjat, czas szczególnej próby młodych chłopców, zakończony złożeniem pierwszych ślubów zakonnych. Składając śluby zakonne młody Henio otrzymał nowe zakonne imie – Marek. Po rocznym nowicjacie wraz z innymi seminarzystami świeżo upieczony franciszkański zakonnik Marek wraca do Niepokalanowa, aby kontynuować dalszą naukę w Seminarium Misyjnym. Na zakończenie 11- ej klasy brat, wraz z innymi kolegami z seminarium zdaje maturę, której niestety komunistyczne władze nie uznają. Po tym przykrym wydarzeniu, brat Marek wraz z innymi udaje się do franciszkańskieigo klasztoru w Gnieżnie. Mieszkając w klasztorze, przez dwa lata uczęszcza on na wykłady filozofii do Arcybiskupiego Wyższego Seminarium w tym mieście. W roku 1954 w rodzinnej parafii w Krzywiniu, po 50 latach kapłańskej posługi w parafii umiera zasłużony proboszcz Ks. Kanonik, Dziekan Roman Wesołowki. Śmierć wieloletniego zasłużonego proboszcza była wielkim przeżyciem dla całej parafii jak i dla młodego franciszkanina Marka.
Po zakończeniu kursu filozofii w 1955 grupka młodych zakonników Gniezno zamieniła na Kraków, rozpoczynając studia teologiczne w Wyższym Franciszkańskim Seminarium. Studjując teologię, równoczesnie brat Marek wraz z kolegami z roku przez dwanaście miesięcy przygotowuje się do państwowej matury i uzyskuje upragnione świadectwo maturalne. W 1958 roku, decyzją ówczesnego Prowincjała brat Marek, ze swoją grupą zostaje przeniesiony do Warszawy, gdzie mieszkając we franciszańskim klasztorze przy ulicy Zakroczymskiej kończy ostatni ro k teologii w Arcybiskupim Wyższym Seminarium, na Krakowskim Przedmieściu. Dnia 12 kwietnia 1959 roku młody zakońnik z Krzywinia, wraz z kolegami z roku, we franciszkańskim kościele im. św. Frańciszka i Antoniego w Warszawie, z rąk ks. biskupa Majewskiego przyjął święcenia kapłańskie.
Pierwszą placówką duszpasterską młodego kapłana stał sie franciszkański klasztor w Radziejowie Kujawskim. Na prośbę gwardiana O. Klemensa Śliwinskiego kapłan neoprezbiter z zapałem zajął się katechizacją dzieci i młodzieży oraz zaopiekował sie chórem męskim w franciszkańskim kościele. W Radziejowie Kujawskim O. Marek długo nie zabawił. Wspominając dawne czasy powiedział ‘’ … po dwóch latach przeniosłem się do Warszawy i zacząłem naukę w Średniej Szkole Muzycznej, która zlokalizowana była w Łazienkach warszawkich. Studiowałem tam pedagogikę muzyczną i wydział organowy. W tym samym czasie dojeżdzałem też do Niepokalanowa i uczyłem muzyki i śpiewu w Seminarium Misyjnym. Potem była praca duszpasterska w różnych franciszkańskich klasztorach i parafiach warszawskiej prowincji O.O. franciszkanów w Polsce. Po zakończeniu wojny na zachodnich i północnych rubieżach Polski powstawały nowe struktury kościelne, a w wielu parafiach brakowało kapłanów‘’. Nasz zakon odpowiadjąc na te potrzeby kościoła lokalnego starał się wypełnić tą lukę. I tak, O. Marek stał się pierwszym fraciszkaninem pracującym w Parafii św. Krzyża przy ulicy Niepodległości w Koszalinie. Jednak po śmierci O. Floriana Koziury, profesora muzyki w Niepokalanowie został oddelegowany z powrotem do Niższego Seminarium w Niepokalanowie jako nauczyciel muzyki. Po pewnym czasie, znowu na trzy lata powrócił do Koszalina, aby w miejscowej katedrze zająć miejsce franciszkanina, O. Fidelisa Wyrąbkiewicza, który wyjechał do pracy duszpasterskiej do Ameryki Północnej. Potem pracował jeszcze dwukrotnie we franciszkanskich parafiach w Gdańsku i Kaliszu. Po przejściu ‘’duszpasterskich szlifów’’ w różnych franciszkańskich placówkach w Polsce następuje drugi – misyjny etap w kapłańskim życiu O. Marka. Sięgając pamięcią do kart swojej przeszłości, franciszkanim rodem z Krzywinia mówi ‘’… Gdy Prowincjałem warszawskiej prowincji O.O. Franciszkanów w Polsce został wybarany O. Mariusz Paczóski, zaczął on zbierać kandydatów do pracy na misjach. Ja się zgłosiłem do tej grupy i zostałem zaakceptowany. Mielismy jechać do pracy w Rwandzie, w Afryce. Przedtem , aby otrzymać paszport trzeba było wykazać się świadectwem ukończenia specjalnego kursu państwowego, gdzie uczono nas jak mamy mówic o Polsce za granicą i jak dobrze ją reprezentować w misyjnym kraju. Nasza grupa kandydatów na misje mieszkała w klasztorze w Poznaniu, gdzie gwardianem był O. Robert Fortgang. Z racji, że do Rwandy w tym czasie udała się liczna grupa Ojców Palotynów, nasz prowincjał zdecydował, że my udamy się do Brazylii, aby założyć tam misję franciszkańską w duchu świetego O. Maksymiliana. Było nas czterech kapłanów – ja, O. Augustyn Januszewicz, O. Euzebiusz Wargulewski, O. Franciszek Kramek i Edmund Grabowiecki, brat zakonny z Niepokalanowa. Przed Bożym Narodzeniem 1974 roku wsiedliśmy na statek towarowy w Gdyni, udający się do Rio de Janeiro w Brazylii. Podróż trwała równy miesiąc, i w dniu 19 stycznia 1975 roku dopłynęlismy do portu docelowego. Statkiem płyneło nas czterech; przełożony naszej grupy, O. Augustyn, statkiem z Włoch dwa miesiące wcześniej udał się do Brazylii, aby poczynic niezbędne przygotowania logistyczne”. Po odpowiednim rozeznaniu się na miejscu w warunkach i możliwości pracy franciszkańskich misjonarzy w Brazylii, O. Augustyn przyjął zaproszenie do pracy duszpasterskiej od Ks. Biskupa Jose Silva Chavez z Uruacu. Niemal bezpośrednio po wylądowaniu na brazylijskiej ziemi, nowi misjonarze zostali wysłani do Anapolis, do dużego miasta w stanie Goias, do klasztoru franciszkanów brązowych, na intensywny kurs języka portugalskiego – urzędowego języka amazońskiego kraju. Już w trakcie kursu w okresie Wielkiego Postu, nowi misjonarze zostali wysłani do okolicznych parafii, aby pomóc miejscowym kapłanom w spowiadaniu ludzi. Ojciec Marek wspomina dalej ‘’… Po zakończeniu kursu, udalismy się do Uruacu. Biskup Jose umieścił nas w Centrum Diecezjalnym, gdzie często odbywały się zebrania i różne kursy. Miasto było siedzibą diecezji z katedrą i kościołem filjalnym św. Sebastiana. Oprócz biskupa, w mieście tym był tylko jeden kapłan – brazylijczyk , Padre Juarez, na którego barkach spoczywała cała praca duszpasterska. W krótce po naszym przybyciu, biskup podzielił miasto na dwie części i utworzył dla nas nową parafię, przy kościele św. Sebastiana. W nowej parafii nie było plebanii, ale biskup od razu rozpoczął jej budowę. To trochę trwało, a my mieszkalismy dalej w Centrum diecezjalnym i dojeżdżalismy do pracy w nowo utworzonej parafii. O. Augustyn, mając kartę stałego pobytu w Brazylii, został oficjalnie ogłoszony proboszczem św. Sebastiana, ale po kilku dniach, ja zostałem wyznaczony na to stanowisko. Po wprowadzeniu się do nowo wybudowanej plebanii mieszkalismy wszyscy razem pod jednym dachem. Troszcząc się o naszą parafię pomagalismy także, w innych okolicznych parafiach. W tamtym czasie w diecezji Uruacu na 16 kapłanów tylko 3 czy 4 było Brazylijczyków; nas Polaków było pięciu i reszta to Hiszpanie. W niedługim czasie po objęciu przez nas nowej parafii, biskup zaangażował mnie do pracy z organizacją Kursylium. Członkowie tej katolickiej organizacji, to ludzie szczególnie oddani Kościołowi i bardzo pomocni w pracy duszpasterskiej i edukacyjnej. Przez pewien czas prowadziłem także w radiu Uruacu pogadanki religijne.’’ Czasem nasi misjonarze mogli spotkać swoich rodaków, starych Polonusów. Ojciec Marek wspomina dalej ”… Z Goianii, stolicy naszego stanu Goias, przyjeżdał czasem w odwiedziny do mnie Polonus, od dawna mieszkający w Brazylii, bogaty pan, który często sponsorował polskich studentów, różne zespoły artystyczne, czy organizacje z Polski. Pewnego razu, w 1977 roku przyjechał on do mnie i zapytał, czy byłbym gotów wybrać się do Amazonii, jako tłumacz z ekipą Telewizji Polskiej z Łodzi, która pragnęła kontynuowć produkcję filmów na temat pierwotnych Indian, zamieszkujących tereny brazylijskiej dzungli amazońskiej. Zgodziłem się, i wraz z nimi przez trzy miesiące przebywałem w Amazonii, wśród pierwotnych szczepów Indian Yanomani. Z Belem płynęlismy Amazonką do Santarem. Tam wynajęlismy mały statek tylko dla nas z kilkuosobową obsługą, i popłynęlismy na wielki dopływ Amazonki – Rio Negro. To już był region Amazonii w pobliżu granicy z Guianą Francuską. Te filmy z Amazonii były pokazywane w telewizji polskiej przez następne kilka lat i były zatytuowane ‘’Na bezdrożach Amazonii’’. Póżniej, niektóre z tych odcinków oglądałem, będąc w Polsce na wakacjach. Misjonarsaka praca w tropikalnym klimacie dość szybko wyniszcza nieprzystosowany organizm każdego europejczyka. Także i mnie nie ominęły zdrowotne problemy. I tak pewnego czasu, w Anapolis – mieście oddalonym o 12 km od Uruacu byłem operowany na woreczek żółciowy i wrzody dwunastnicy, a z Amazonii przywiozłem jakąś alergię na pięcie lewej stopy. Coraz częstsze kłopoty zdrowotne sprawiły, że z końcem roku 1981 zakończyłem moją pracę w Brazylii i za zgodą przełożonego przeniosłem się do Kanady. Do Montrealu z Rio de Janerio przyleciałem 5 grudnia1981 roku”. I tak rozpoczyna się trzeci etap w życiu O.Marka tzw. ‘’Canadian experience’’.
Gdy ówczesny Kustosz, O. Henryk Pieprzycki poprosił montrealskiego Kardynała o tzw. ‘’Celebrete’’ dla nowoprzybyłego z Brazylii franciszkanina; ten zaproponował, aby O. Marek duszpastersko pomógł w portugalskiej parafii Santa Cruz w Montrealu. I tak brazylijski misjonarz przez trzy lata pracował jako wikariusz w wyżej wspomianej portugalskiej parafii na montrealskiej wyspie. Potem, po zakończeniu pracy w parafii Santa Cruz, przez kilka miesięcy nowy kanadyjczyk, pełni funkcję wikariusza w polonijnej parafii św. Trójcy. Następnie O. Marek na tym samym stanowisku, przez rok czasu pracuje w drugiej polonijnej parafii imieniem Matki Boskiej Częstochowskiej Montrealu. W roku 1985 O. Marek został mianowany proboszczem w parafii św. Trójcy w tym samym mieście, pełniąc tą funkcje przez 2 kadencje. Potem przez jedną kadencję brazylijski misjonarz pełnił funkcję w parafii Matki Boskiej Częstochowskiej; potem znowu wrócił do parafii św. Trójcy, ale zdrowie nie pozwoliło mu na kontynuowanie pracy duszpasterskiej. Po zawale serca i operaji bypasów, w roku 1997 O. Marek zrezygnował z funkcji proboszcza parafii Św. Trójcy i gwardiana klasztoru i przez 2 lata zamieszkał jako rezydent w parafii św. Michała. We wrześniu 1999 O. Marek przenosi się jako rezydent do parafii Sacred Heart w Peterborough, Ontario. Po okresie rekonwalescencji, od września 2005 roku, kiedy miejscowy biskup Nicolas de Angelis powierzył fraciszkanskiemu zakonowi parafię Niepokalanego Poczęcia w tym samym mieście, O. Marek obiął funkcję wikariusza. Funkcję tą z wielkim poświęceniem pełni do dnia dzisiejszego, chwaląc Boga i ciesząc parafian swoim pięknym głosem. Złoty Jubileusz aktywnego kapłaństwa, to marzenie każdego kapłana. O. Marek w bardzo dobrym stylu dotarł to tej magicznej i pięknej zarazem daty kapłanskiego życia. Z racji swego Jubileuszu O. Marek otrzymał gratulacje i życzenia z różnych zakątków świata: Kanady, Polski, Rzymu, Brazylii… Wśród gratulacyjnych życzeń na wyróżnienie zasługują te otrzymane od papieża Benedykta XVI, biskupa Peterborough Nicola De Angelis, franciszkańskiego biskupa z Brazylii O. Augustyna Januszewicza, biskupa do spraw Polonii Zygmunta Zimowskiego, prowincjała franciszkanskiej prowincji z Brazylii O. Norberto de Moura Crus , prowincjała z Gdanskiej Prowincji O.O. Franciszkanów w Polsce, O. Adama Kalinowskiego Do wyjątkowych gratulacji należą te otrzymane od Gubernatora Kanady Michelle Jean, premiera prowincji Ontario Dolton McGuinty, posła do kandyjskiego parlamentu, Jeff Leal i mera naszego miasta i parafianina zarazem Peter Ayotte. Oczywiscie dla naszego Jubilata chyba najbardziej wzruszające pozostaną życzenia i gratulacje od miejscowych parafian, którym gorliwie przewodniczy podczas sprawowanych liturgicznych ceremonii w naszym przepięknym kościele. W dniu swego Jubileuszu O. Marek zostanie otoczony łańcuchem dziękczynnej modlitwy swoich współbraci zakonnych, parafialnej wspólnoty i całej rzeszy życzliwych ludzi. Po uroczystej ceremoni w kościele kochający parafianie, pochodzący z różnych narodowości w odświetnie udekorowanej sali przygotowali pyszne, etniczne jedzenie. W kilka dni po swoim kanadyjskim jubileuszu O. Marek udaje się do Polski, aby tam ku radości starych przyjaciół, ukochanej rodziny i dwóch kolegów kursowych odprawić dziękczynne Jubileuszowe Msze święte w rodzinej parafii w Krzywiniu, w kolebce swojego kapłanstwa, w Grodzie – w Niepokalanowie, przed obrazem Czarnej Madonny na Jasnej Górze, w słynnym sanktuaruim maryjnym w Licheniu w ….. i wielu innych miejscach.
Otaczając ‘’Złotego Jubilata” szczerą miłością, w duchu wdzięczności życzymy O. Markowi franciszkańskiej pogody ducha, dużo zdrowia, potrzebnych łask, i entuzjazmu do dalszej kapłańskiej pracy na Niwie Pana. Niech w dobrym zdrowiu razem z nami, swoją rodziną i przyjaciółmi obchodzi kolejne piękne jubilusze. Gratulacje i Szczęść Boże !
O. Jurek Żebrowski